Idealna bezglutenowa szarlotka z kaszubskich jabłek

Wszyscy miłośnicy deserów od lat dzielą się na tych, którzy wolą sernik i tych drugich, preferujących szarlotkę. Naszym zdaniem pierwsze miejsce powinno być przyznane ex aequo (a do tego jeszcze brownie, szczególnie to ze słonym karmelem, jako trzecie ciasto na szczycie podium). Można by też podzielić ciasta porami roku. Wtedy bez wątpienia królową jesieni zostanie szarlotka. Nic tak nie pokrzepia serca i ducha jak zapach ciasta zapieczonego z jabłkami. Nasza, wyjątkowo aromatyczna została zrobiona z własnoręcznie zebranych w kaszubskim sadzie jabłek (z ogrodu babci, takie smakują najlepiej), wzbogacona cynamonem, gruszką i odrobiną nalewki. Ciasto jest cienkie i dzięki mące gryczanej bezglutenowe.
Dla tych, którzy właśnie zaczynają jesienną dietę taka szarlotka to świetne rozwiązanie na cheatday. Smakuje idealnie, jest lekka i nie powoduje wyrzutów sumienia. No dobrze, może to masło użyte do ciasta ma trochę kalorii, Ale wszyscy wiemy, że bez masła się nie liczy.
Mamy nadzieję, że szarlotka będzie Wam towarzyszyć tej pięknej, złotej jesieni. Tymczasem pozdrawiamy z Warmii, dokąd udaliśmy się po kolejne kulinarne i podróżnicze inspiracje.
Bon appetit!
- 1 kg jabłek (najlepiej szara reneta lub innych ulubionych)
- 1 łyżka masła
- 1/2 łyżki cynamonu
- 1/4 łyżki kardamonu
- 2 łyżki cukru (może być mniej)
- garść żurawiny lub rodzynek
- 1 gruszka
- 2 kieliszki (2 x 40ml) domowej nalewki gruszkowej (w wersji kids friendly może być dodany domowy sok z gruszek)
- 250 g mąki gryczanej
- 125 g masła
- 3 żółtka
- 2 łyżki miodu lub cukru
- szczypta soli
- Wszystkie suche składniki przekładamy do miski. Dodajemy miękkie, pokrojone w kostkę masło, rozbełtane żółtka oraz płynny miód. Zagniatamy ciasto dopóki nie będzie jednolite i przestanie kleić się do rąk. Odkładamy na bok by odpoczęło.
- Umyte jabłka obieramy i kroimy na ćwiartki lub mniejsze kawałki. Na głębokiej patelni rozpuszczamy masło, na które wrzucamy jabłka. Przesmażamy do momentu kiedy lekko zmiękną. Od czasu do czasu podlewaliśmy jabłka domową nalewką np. z gruszek. Na sam koniec dodajemy przyprawy i cukier, mieszając na ogniu.
- Piekarnik nagrzewamy do 180 stopni. Formę smarujemy cienko masłem. My użyliśmy okrągłą o średnicy 26cm, ale może być też mniejsza lub kwadratowa. Wyklejamy formę ciastem, staramy się by warstwa na dnie i bokach była jak najcieńsza. Nakłuwamy spód widelcem i wstawiamy do piekarnika na 12-15min, aż osiągnie złoty kolor. Wyjmujemy formę z pieca, przekładamy do niej jabłka i dekorujemy wierzch cienkimi plasterkami gruszki. Pieczemy 30-40 minut dopóki się nie zarumieni.








Polpettine in agro-dolce czyli sycylijskie pulpeciki cielęce w sosie słodko-kwaśnym

- 500 g cielęciny, dwukrotnie zmielonej
- 150 g startego sera pecorino
- 150 g kruszonego chleba lub bułki tartej
- 1 ząbek czosnku
- 1 łyżeczka natki pietruszki
- 2-3 lekko ubite jajka
- olej, sólo
- 1 cebula
- 150 g giardiniery lub sałatki warzywnej (piklowanej)
- 80g cukru
- 100 ml octu z czerwonego wina
- 800 g passaty pomidorowej lub sosu ze świeżych pomidorów
- Wymieszaj składniki na klopsiki, uformuj małe kuleczki. Rozgrzej olej na głębokiej patelni - idealnie gdyby klopsiki mogły się zanurzyć. Na gorący olej wrzucaj klopsiki, smaż na złocisty kolor. Wyjmij z oleju i odsącz na ręcznikach papierowych.
- Weż kilka łyżek oleju z klopsików. Rozgrzej na patelni. Podsmaż cebulę na złoto, dodaj warzywa z giardinery - poduś razem. Zmieszaj cukier z ciepłą wodą (ok. 100 ml), octem i wlej na patelnię wraz z sosem pomidorowym. Duś kilka minut, na koniec dodaj klopsiki i duś razem jeszcze 5-8 minut. Przełóż danie do naczynia i pozwól, by danie ostygło. Najlepiej smakuje w temperaturze pokojowej.
- Smacznego!
Nasze ulubione risotto



- 150 gramów ryżu arborio lub carnaroli (tym razem użyliśmy carnaroli)
- 3 dorodne borowiki
- 1 mała słodka cebula lub pół dużej
- mały ząbek czosnku
- 2 łyżki oliwy
- ok. 1/4 kostki masła
- duża szklanka wywaru (użyliśmy drobiowy, ale lepszy będzie warzywny)
- duża szklanka białego wytrawnego wina
- cząber
- łyżka mascarpone
- parmezan lub grana padano
- pieprz, sól
- Grzyby umyj i pokrój na cienkie plastry, razem z nóżkami. Podsmaż na niewielkiej ilości oliwy ze świeżo pokrojonym cząbrem. Smaż dopóki nie zaczną tracić kształtu - plastry powinny być w miarę wyraźne i suche, nie jak babcine grzyby w masełku. Odstaw na bok.
- Na głębokiej patelni rozgrzej oliwę, wsyp poszatkowaną cebulę i czosnek. Smaż chwilę i dodaj ryż. Poczekaj, aż ryż nasiąknie lekko oliwą i lekko się „upraży” (nie jest to najbardziej fortunne określenie, ale chodzi o to, żeby w miarę suchy ryż miał trochę kontaktu z patelnią nim dodasz kolejne składniki). Po chwili dodaj masło, rozpuść je mieszając z ryżem. Następnie dolewaj na zmianę po odrobinie wywaru i wina, mieszaj aż się wchłonie (ale nie do końca, tylko tak żeby nie pływał w cieczy ale nadal był mocno wilgotny). Rób tak przez kolejne 20-30 minut. Finalnie ryż powinien być wilgotny i dość miękki ale stawiać lekki opór przy rozgryzaniu ziaren. Kiedy już poczujesz, że to ten moment wmieszaj do risotto łyżkę mascarpone, dodaj grzyby z cząbrem. Jeśli całość nie jest dość słona (wywar powinien wystarczyć) dodaj trochę soli wedle uznania. Na talerzu posyp risotto świeżo startym parmezanem, możesz też dodać odrobinę drobno posiekanego szczypiorku czy innego zioła, która akurat będzie Ci pasowało.
- Pamiętaj, przy risotto nie wolno się spieszyć, trzeba cierpliwie czekać aż poszczególne porcje wywaru czy wina wchłoną się i częściowo odparują. Nie wolno też zostawiać go na patelni żeby uniknąć przywierania. Ten sam przepis można stosować z innymi składnikami sezonowymi (w maju jedliśmy je ze szparagami) lub robić samo, bez żadnych dodatków.






Kozie sery z warmińskiej ziemi.


Dzikusy, czyli jedzenie z trawnika – Warsztaty Villa Intrata



Czas powrotów – cukiniowe babeczki z lemon curd

Wracamy! Trochę nas nie było. Nowe obowiązki w pracy i coraz mniej światła dziennego sprawiły, że fotografowanie tego co ugotowaliśmy stało się zdecydowanie trudniejsze. Pracujemy na tym, jak to usprawnić. Jak jednak bywa w życiu – trudność postanowiliśmy przekuć w okazję, w związku z którą zamierzamy pokazywać Wam więcej innych rzeczy – trochę podróży, trochę pasujących do tego co cenimy ładnych rzeczy i trochę nowych miejsc naszym zdaniem wartych uwagi.
Dziś w ramach powrotu wspominamy lato i jeden z przepisów, który nawet o tej porze roku może okazać się prosty w realizacji – cukinie są nadal pyszne, a sezon na cytrusy dopiero tak naprawdę się zaczął.
My zrobiliśmy wersję klasyczną, inspirując się przepisem z Phaidona. Polecamy jednak eksperymenty – z innymi rodzajami mąki czy dodatków. Lemon curd postanowiliśmy zrobić sami, w miejscu gdzie gotowaliśmy zdobycie gotowego było niemożliwe. Polecamy Wam lemon curd nie tylko w połączeniu z tym przepisem – ta pyszna kwaśno-słodka pasta wydaje się być idealna na długie jesienne wieczory jak dodatek do prostych rzeczy albo jedzony palcem prosto ze słoika 🙂
- 1 duża lub dwie małe cukinie
- 175 gramów masła
- 1 cytryna
- 100 gramów cukru
- 200 gramów mąki
- 2 łyżeczki sody oczyszczonej lub proszku do pieczenia
- szczypta soli
- 3 jaja
- 250 gramów mascarpone
- 2-3 cytryny
- 75 gramów masła
- 75 gramów cukru
- 2 jajka i zółtko
- Na lemon curd - przygotowujemy miskę w kąpieli wodnej, podgrzewamy masło, sok z cytryn i cukier. Do jednolitej masy dodajemy roztrzepane jaja pilnując, by całość nie osiągnęła zbyt dużej temperatury. Po ok. 10 minutach krem powinien zgęstnieć. Przed podaniem warto przepuścić go przez sito żeby pozbyć się grudek.
- Babeczki - przygotuj formę na 12 cupcakes, nasmaruj je masłem i nagrzej piekarnik do 180 stopni. Zetrzyj cukinię na grubych oczkach i odciśnij. Następnie zetrzyj skórkę z cytryny i wyciśnij z niej sok. Zmieszaj sok, skórkę, masło i cukier w misce używają miksera bądź łyżki dopóki nie będzie jednolitą kremową masą. Osobno pomieszaj mąkę, sól i proszek do pieczenia bądź sodę i dodaj do miski z masą z poprzedniego etapu. Na koniec wbij jaja i i mieszaj mikserem dopóki nie uzyskasz jednolitej puszystej masy. Na koniec dodaj cukinię i przemieszaj łyżką. Wypełnij tak powstałym ciastem foremki i piecz przez 20 minut.
- Na koniec przemieszaj mascarpone z lemon curd za pomocą drewnianej łyżki i rozsmaruj na wyjęte z piekarnika babeczki. Do wykończenia możesz posypać je startą skórką cytrynową.







Nowa Próżna – bistro od nowa

Warszawa przez ostatnie lata przechodziła chyba wszystkie możliwe kulinarne mody. Od sushi przez burgerownie, po coraz częściej pojawiające się lokale serwujące wyłącznie kuchnię wegańską. Większość tych tendencji pozostawiła po sobie trwały ślad na mapie warszawskiej gastronomii. Nie brakuje u nas „suszarni”, fani kuchni amerykańskiej przebijają się w sugestiach gdzie w odległej od USA Warszawie zjeść najlepszego burgera. Są nowe (świetne) miejsca z ramenem, udonem, jedzeniem raw i wege czy vegan. Nic tak nie cieszy, jak różnorodność. Ale co stało się z poczciwym europejskim bistro? Tradycją miejsca, które w pewnym sensie zobowiązuje, chociażby przez sławienie kultury posiłków, nadaje ton konwersacjom, ale przede wszystkim jest lokalnym miejscem spotkań i wszelkich międzyludzkich kontaktów. Miejsca w którym czuć zapraszającą obecność właścicieli (a w tym przypadku właścicielek).
O takich miejscach ostatnio coraz częściej w Warszawie zapominano. Jakiś czas temu, daleko od stolicy, bo podczas weekendowego wypadu, spoktaliśmy jednak osobę, która na takich miejscach się zna i można śmiało powiedzieć – je współtworzy. Poznaliśmy się zupełnie przypadkiem podczas sielskiego weekendu w okolicach Kazimierza, a bardzo szybko okazało się, że nasza rozmówczyni – specjalizująca się w architekturze wnętrz Karolina Benoit – stoi m.in. za wyglądem naszego ulubionego Nabo czy ideą nieczynnego już, ale nadal budzącego ciepłe(a właściwie pyszne) wspomnienia R20. Dowiedzieliśmy się, że Warszawie powstało miejsce, które natychmiast powinniśmy odwiedzić – Nowa Próżna.Takich rekomendacji się nie odrzuca!
Zaraz po powrocie do Warszawy spotkaliśmy się ponownie, by jak najszybciej sprawdzić to nowe odkrycie! Bistro leży w magicznej części Warszawy, przy ulicy Próżnej, dziś przypominającej fragment paryskiej ulicy, a tak naprawdę pokazującej, jak stolica wyglądałaby gdyby nie ciężkie karty historii. Nowa Próżna wyglądem przypomina francuskie bistro urządzone w najlepszych okolicach Nowego Jorku. Patos francuskich wnętrz idealnie komponuje się z wielkimi oknami i zimnymi posadzkami, tak charakterystycznymi dla nowoczesnych metropolii. Wszystko dopracowane w najmniejszym szczególe, ale nie przytłaczające, pozostawiające gościom przestrzeń dla ich własnej osobowości.
Od wejścia urzeka nas przemiły serwis, wykonujący swoją pracę z przekonaniem i pasją. Karta – krótka i treściwa, mimo kilkunastu pozycji wydaje się bardzo kompleksowa. Wśród przystawek króluje jedna zasada – główną rolę odgrywają składniki w ich prawdziwej formie, dopełnione (ale nie zdominowane) przez różnego rodzaju emulsje i dodatki. Tak np. w przypadku sałaty z fasolki szparagowej i kurek na naszym talerzu znajdziemy przede wszystkim pysznie ugotowaną fasolę w wersji aldente z duszonymi kurkami, dopełnioną emulsją z masła orzechowego i z kilkoma dodatkami. Prawdziwym hitem jest jednak tatar z jelenia, doprawiony pestkami słonecznika, trawą żubrową i podany pod chipsem z prosa. Dania nie tylko świetnie smakują, ale też pięknie wyglądają – jak np. carpaccio z ośmiornicy z chorizo.
Klasą samą w sobie są dania główne. Kucharze Nowej Próżnej w doskonały sposób poradzili sobie z klasykami polskiej kuchni, podając je w wybitnie europejski sposób. Rozpływająca się gicz cielęca choć podana w towarzystwie ogórków i śmietany wydaje się być rozebrana na czynniki pierwsze, co daje gościom okazję posmakowania potrawy w zupełnie nowy sposób. Dorsz w towarzystwie szafranu nabiera niezwykle wyrafinowanego smaku. Na szczególną uwagę zasługuje jednak stek wołowy – podany w postaci zbliżonej do medialonu jest wyśmienity. Przyrządzony w demiglasie, zyskuje niezwykłe chrupką skórę przy miękkim, ale sprężystym środku. To taki stek, po który się wraca i który zawsze powinien być w karcie. Miałem okazję polecić Nową Próżną znajomym, którzy jedzą w świetnych restauracjach całego świata a do Warszawy przylecieli prosto z Nowego Jorku i byli tak samo zachwyceni stekiem, jak i my.
Na dopełnienie karty znajdziemy dwa desery. Mille-feuile z owocami leśnymi dla fanów deserów owocowo-śmietanowych i ciastko czekoladowe – z pyszną galaretką z whisky – dla tych, którzy zawsze wybierają ciemną czekoladę. Obydwa desery są pyszne, ale myślę, że w karcie jest miejsce na więcej słodkich pozycji.
Najlepiej wypróbować menu Nowej Próżnej osobiście i dać się oczarować. Tak jak nas oczarowały dwie wspaniałe właścicielki i ich wizja miejsca – nowego bistro na mapie Warszawy. Warto wspomnieć, że miejsce działa od samego rana serwując świetne śniadania – między innymi jajka na placku ziemniaczanym, pyszne owsianki, sałatki owocowe. Zarówno do dań z menu popołudniowego jak i tego śniadaniowego podawane jest pyszne pieczywo. Menu dopasowane jest do sezonów, dlatego karta na pewno będzie się zmieniała. Nie możemy się doczekać kolejnych propozycji z kuchni Nowej Próżnej!
Nowa Próżna, Ul. Próżna 10, Warszawa
Czynne codziennie od 9 rano do północ
Śliwki do góry nogami

Upalne sierpniowe weekendy stały się dla nas idealną okazją do ucieczki za miasto. W gorące wolne dni, w mniejszych miastach takich jak Łowicz, ludzie chłodzą się w domach, przez co ulice pustoszeją, a czas zdaje się zatrzymać. Nie ma wszechobecnego gwaru, ruchu samochodowego i pośpiechu, który w Warszawie zdaje się być obecny 24/7.
Jedynym miejscem, które niezależnie od temperatury żyje swoim życiem, jest miejski targ, czyli tzw. „rynek”. To tu 2-3 razy w tygodniu okoliczni rolnicy sprzedają swoje plony, a mieszkańcy miasta i pobliskich wsi przyjeżdżają z samego rana żeby zrobić zakupy. Idąc przez tłoczne i gwarne handlowe alejki doskonale widać, czym obrodziły właśnie uprawy. W słynącym z sadownictwa powiecie łowickim w ostatni piątek prym wiodła śliwka.
Trudno oprzeć się jej urokowi, dodatkowo mając do wyboru tak wiele rodzajów. Kupiliśmy więc dwie odmiany i postanowiliśmy upiec ciasto, żeby postawić kropkę nad i sielskiemu weekendowi. W końcu nic chyba bardziej nie kojarzy się z późnym latem niż właśnie pieczony w niedziele placek ze śliwkami podany ze szklanką zimnego mleka. Szukając przepisu oddaliliśmy się jednak trochę od tradycji i zainspirowani książkami Phaidona zabranymi jako weekendowa lektura zrobiliśmy ciasto śliwkowe „do góry nogami”. Wyszło pysznie, a dzięki dodatku sproszkowanych migdałów i kefiru wyjątkowo lekkie w konsystencji i ciekawe w teksturze.
P.S.
Ziemia łowicka poza świetnymi owocami i warzywami przede wszystkim słynie z kultury ludowej. Podczas jednego z weekendów mieliśmy okazję nieco z nią poobcować w pobliskim skansenie, o czym napiszemy niedługo.
- - 1 kg śliwek (na formę o średnicy 30cm)
- - 250 g cukru
- - 140 g mąki
- - 250 g miękkiego masła
- - 100 g migdałów (najlepiej płatki)
- - 125 g śmietany lub kefiru
- - 4 jajka średniej wielkości
- - 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- - szczypta soli
- Umyj śliwki i pokrój w ćwiartki, wyjmując pestkę. Tak przygotowane ułóż w blaszce do pieczenia.
- Zmiksuj migdały na gładki proszek i razem z resztą suchych składników wsyp je do miski. Dodaj jajka, kefir oraz masło pokrojone w mniejsze kawałki by szybciej je połączyć. Miksuj do uzyskania gładkiej masy.
- Nastaw piekarnik na 180 stopni. Przełóż masę do wcześniej przygotowanej formy ze śliwkami. Jeśli śliwki są kwaśne możesz je posmarować masłem i posypać cienką warstwą cukru przed zakryciem ciastem.
- Piecz przez około 50 min do godziny, aż wierzch ciasta zrobi się ciemno brązowy. Jeśli wybierzesz formę o mniejszej średnicy piecz ciasto kilka minut dłużej.
- Po upieczeniu oddziel ciasto od formy nożem, przyłóż talerz do górnej części i odwróć całość. Ciasto powinno odejść od spodu blaszki bez problemu, choć dla pewności możesz wspomóc się cienką łopatką.
- Smacznego!
Arbuz vs feta

Ostatnie upalne dni sprawiły, że nawet nasz ulubiony bazarek opustoszał. Sprzedawcy pochowali się przed upałem w głębi swoich straganów lub wyjechali poodpoczywać nad wodę. Nam samym ciężko wyobrazić sobie godziny spędzone w kuchni czy chociażby korzystanie z rozgrzanego piekarnika. I bez tego jest wystarczająco upalnie, warto więc przestawić się na lekkie i proste potrawy i skupić się na relaksie.
Ta sałatka wydaje się idealnym rozwiązaniem na takie upały. Jest prosta, szybka a jednocześnie zaskakująca w smaku. Połączenie słodkiego, schłodzonego i soczystego arbuza ze słoną fetą i aromatycznymi dodatkami gasi pragnienie i zaspokaja apetyt jednocześnie. Nie wiem, skąd tak naprawdę pochodzi ten przepis, bo chociaż pasuje do basenu Morza Śródziemnego, to pierwszy raz jedliśmy ją parę lat temu na Brooklynie, a teraz robimy ją w letnie, gorące wieczory.
- - ok. 1 kg arbuza (najlepiej bezpestkowego)
- - 250 gramów sera feta
- - 2 małe cebule, np. jedna czerwona, druga biała słodka
- - 1 limonka
- - garść świeżej mięty
- - oliwa z oliwek
- Cebule obierz ze skórki, pokrój na plastry i wrzuć do małej miski. Zalej je sokiem z limonki i co jakiś czas przemieszaj - taki zabieg zmiękczy warzywo i pozbawi go ostrego smaku, pozostawiając ten słodki.
- Arbuza pokrój na kawałki przypominające sześciany o krawędzi 1-1,5 cm, dodaj do niego pokrojoną lub porwaną na niecko mniejsze kawałki fetę.
- Następnie dodaj krążki odsączonej już cebuli i listki mięty.
- Całość zalej oliwą i przemieszaj. My nie użyliśmy żadnych przypraw - słony smak fety i słodki sok arbuza zmieszane z oliwą tworzą idealne połączenie do tego aromat mięty, chrupka tekstura cebuli i voila! Smacznego!

Gazpacho, czyli zemsta najlepiej smakuje na zimno

Uwielbiam pomidory w każdej postaci – od plebejskiego keczupu po te saute – podawane jedynie w towarzystwie wciąż rzadko spotykanej u nas burraty. Lubię babciną pomidorówkę (kto nie lubi?), krem z pieczonych pomidorów, wszystkie pomidorowe sosy i pomidory w śmietanie. Potrawy z pomidorem są zazwyczaj mało skomplikowane i wnoszą do kuchni wiele radości.
Są jednak takie przepisy, które mimo swojej prostoty nam nie wychodzą. Ja miałem tak do tej pory z Gazpacho. Niby nic takiego – po prostu zimne warzywa, głównie pomidory, zmiksowane i doprawione. A jednak coś nie działało.
W tym roku było jednak inaczej. Najpierw wybraliśmy się na pyszne gazpacho do restauracji DOM Made na warszawskim Żoliborzu, kolejnego dnia tę samą zupę, lecz z zupełnie inną nutą, jedliśmy w Mące i Wodzie. Na koniec tygodnia gazpacho towarzyszyło nam na Targach Slow Food, gdzie w w Strefie Roleski przyglądaliśmy się castingowi, na którym kolejne gwiazdy kampanii marki wybierał sam Oliviero Toscani.
To ostatnie gazpacho smakowało najlepiej, tak jak zemsta najlepiej smakuje na zimno. Niestety większość pysznej zupy wylała się w trakcie pikniku, jednak postanowiłem odtworzyć ten świetny smak, wskazówek szukając na przeróżnych forach oraz eksperymentując z proporcjami składników. W każdym razie, między mną a gazpacho „coś zaskoczyło”, a poniższy przepis i zdjęcia są tego efektem.
Dwie ważne wskazówki – korzystajcie z wyboru pomidorów, jaki macie o tej porze roku. Wybierajcie te dojrzałe. Pamiętajcie też, że gazpacho to zupa andaluzyjskich chłopów – musiała być pożywna i z tego powodu w przepisie znajdziecie między innymi miękisz z chleba.
- - 1,5 kg mocno dojrzałych pomidorów
- - 2-3 ogórki, tzw. kwaszeniaki
- - 1 ząbek czosnku
- - pół papryki
- - pół czerwonej cebuli
- - miękisz z połowy chleba (wybraliśmy kukurydziany)
- - kilka plasterków papryczki chilli
- - limonka
- - 3-4 łyżki oliwy
- - pieprz, sól
- - świeża kolendra lub inne ulubione zioło
- Pomidory sparz i obierz ze skórki, przekrój na pół.
- Nad miską wydrąż z połówek pomidorów pestki tak, żeby zostały w sitku.
- Kawałki pomidorów wrzuć do blendera, dodaj pozostałe warzywa, miękisz z chleba, sok pomidorowy z naczynia dolej do pozostałych składników (wyciśnij też sok z pozostałych w sitku pestek).
- Zmiksuj wszystko wraz z oliwą i ziołami oraz sokiem z limonki, na koniec dopraw solą i pieprzem.
- Tak przygotowane gazpacho włóż do lodówki. Podawaj schłodzone 🙂
Najnowsze komentarze